53.5 Nowy Jork - Bo Burnham: Inside

Zwiastun

Bo Burnham: Inside
IMDB


NOTATKI

Rok kalendarzowo-pandemiczny to z jednej strony bardzo krótki czas, a z drugiej bardzo, bardzo długi. Sposobów na taki szmat jest wiele. Można ten okres przebimbać, a można zamknąć się w czterech ścianach swojego domu i oszaleć… nie zapominając przy tym o skrzętnym dokumentowaniu swoich poczynań na kamerze.

Gdy w końcu, po wielu latach od rezygnacji z występów przed ludźmi, Bo Burnham zadecydował, że jego zdrowie psychiczne (dla dobra którego zawiesił karierę performerską) jest na tyle dobre, by mógł on wrócić na scenę i robić to, co potrafi najlepiej, nadszedł wtedy marzec 2020… i wszystkie plany wzięły w łeb.

Ale że nie z takich opresji człowiek wychodził już obronną ręką, trzydziestoletni twórca amerykański o twarzy dziecka i wzroście koszykarza, zamiast zrazić się zrządzeniem losu, postanowił wziąć się w garść i być sobie sterem, żeglarzem, i okrętem, czego efekty możecie oglądać w tym półtoragodzinnym programie, dostępnym na Netflixie.

Transformacja, jaką w trakcie tych dwunastu miesięcy pełnego lockdownu, przeszedł ten artysta, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym, choć jest smakowitym, to tak naprawdę tylko jednym z wielu genialnych aspektów tego show. Bowiem do niesamowicie melodyjnych, rytmicznych, oraz często zaskakujacych elementów muzycznych, czy świetnego (choć wielokrotnie ryzykownego humoru) należy dodać również niesamowicie sprawną realizację całego przedsięwzięcia pod względem technicznym. Tak się złożyło, że Burhnam nie tylko napisał sobie tekst, który następnie zagrał według własnej reżyserii, to jeszcze zadbał tu zarówno o oświetlenie, reżyserię obrazu, jak i sam montaż!

Jak możecie się domyślać, choć sporo tu humoru, nierzadko zdarzają się również momenty, że nasz śmiech jest wynikiem niczego innego, jak cringe’owego szczękościsku. Autor lubi bowiem poprzecinać sobie skoczne melodie swoich piosenek momentami bezpardonowej prawdy, nie tracąc przy tym dystansu do samego siebie, wyśmiewając swoją postawę na równi z tą innych. Choć trzeba podkreślić, że każdemu, nawet sobie, potrafi również okazać odrobinę ciepła.

Tak się akurat złożyło, iż temat zawarty w dzisiejszym odcinku zbiegł się również z rokiem lockdownu w wykonaniu naszej nowojorskiej półówki, przebywającej obecnie na “emigracji” w Iowa. Spodziewajcie się zatem odcinka dość mocno Darkowego. Osobistego, choć bez rozdzierania jakichkolwiek szat. ;)

Miłego słuchania!


Intro: Ryan Anderson – Stairwell (zmodyfikowane na potrzeby własne)
Podkład: Blue Dot Sessions – Low Light Switch (zmodyfikowany na potrzeby własne) 
Licencja.

Previous
Previous

54. Gdzie jesteś, Amando? - Ben Affleck

Next
Next

Armia umarłych (minirecenzja)